poniedziałek, 22 lipca 2013

Rozdział 9

Przeszłość powraca i zawraca. 
Nie uwolnisz się do grzechów i wspomnień.
Zgnębią cie one. Rany otwarte pozostawią, sypiąc na nie sól łkać będziesz w ciemnościach.

Nie odepchnął mnie, tak jak się spodziewałam. Przyciągnął bliżej siebie, tak że między naszymi ciałami nie było nawet milimetra wolnej przestrzeni. Jego usta były miękkie i wilgotne. Czułam się... Niesamowicie. Jak nigdy dotąd. Nie był to mój pierwszy pocałunek, choć mógłby nim być. Wsunęłam palce w jego ciemne włosy, przeczesując je. Jakbym dotykała jedwabiu. Co ten chłopak miał w sobie, że sprawiał wrażenie idealnego? Diament bez najmniejszej skazy.  Tak, to było najlepsze określenie. Jego dłonie powędrowały pod moją koszulkę. Jedyną rzecz, która na sobie miałam. Odsunęłam się od niego. Może na centymetr, ale sprawiło to, że chciałam znów do niego przylgnąć.
-E,e - Pokręciłam głową, chwytając go za nadgarstki.
-Nienawidzę cie - Powiedział, przykładając swoje czoło do mojego. Uśmiechnęłam się szeroko. Nigdy nie słyszałam bardziej fałszywego zdania.
-Muszę wrócić do domu - Pokiwał głową.
-Ale obiecaj, że nic jej nie powiesz.
-Nie mogę ci tego obiecać.
-Lea...
-Daj już spokój. Zorbie to co uznam za słuszne - Westchnął ciężko i odsunął się na wyciągnięcie ręki.
-Dobrze, ale nie mów jej o mnie. O tym kim jestem - Uśmiechnęłam się.
-Muszę się ubrać - Kącik jego ust powędrował lekko do góry. Odwrócił się i wyszedł, delikatnie zamykając za sobą drzwi. Kucnęłam i podniosłam z podłogi swój telefon, który wypadł mi wcześniej z ręki. Spojrzałam na wyświetlacz, a oddech ugrzązł mi w gardle. Równe pięćdziesiąt nieodebranych połączeń.
-O mój boże... - Szepnęłam sama do siebie, wybierając numer mamy. Odebrała po trzecim sygnale.
-Lea nie wracaj do domu - W słuchawce usłyszałam głos Lucasa.
-Co? Dlaczego? Co się stało?
-Raz w życiu mnie posłuchaj i nie wracaj - Mówił dziwnie. Jakby przez łzy?
-Słuchałam cie już wcześniej, ale tym razem nie zamierza. Będę z powrotem za pół godziny.
-Lea nie waż się...
-Do zobaczenia - Wcisnęłam czerwoną słuchawkę z bardzo, bardzo złym przeczuciem. Szybko się ubrałam i wpadłam do salonu, gdzie Kyle nadal stał przy kuchence, klnąc pod nosem.
-Muszę już iść - Powiedziałam pośpiesznie, ruszając w stronę drzwi.
-Co się stało? - Spojrzał na mnie zaniepokojony.
-Zadzwonię potem...
-Nie masz mojego numeru - Nie odpowiedziałam tylko szybko zatrzasnęłam za sobą drzwi. Zbiegłam po schodach i wypadłam na zewnątrz z galopującym sercem. Wiedziałam, że stało się coś okropnego. Coś co zdarzyć nigdy się nie powinno.

Rozległo się pukanie do drzwi. Cami z ciężkim westchnieniem podniosła się z łóżka i włożyła pośpiesznie koszulkę Lucasa, który spał. Nie mogła sobie wybaczyć, że pozwoliła na to wszystko. Zawsze panowała nad emocjami. A teraz? Co się z nią działo? Chyba nie mogę pogodzić się ze swoim życiem - Pomyślała.- Ale sama do tego doprowadziłam - Zadręczała się przekręcając klucz w zamku. Uchyliła drzwi, za którymi ukazała jej się twarz brązowowłosej kobiety. Coś nie pasowało w jej wyglądzie, dopiero po sekundzie zdała sobie sprawę, że dziewczyna nie ma źrenic. Jej oczy były białe, jakby schowane za mgłą. Nieznajoma pchnęła drzwi i dźgnęła Camil srebrnym sztyletem.
-To za naszych braci - Warknęła i wtargnęła do środka. Łowczyni z cichym krzykiem osunęła się na ziemie, trzymając w dłoniach sztylet, który wciąż tkwił w jej brzuchu. Lucas szybko otworzył oczy. Coś było nie tak. Zerwał się na równe nogi i szybko wskoczył w spodnie leżące obok. Usłyszał hałas dochodzący z salonu. Podbiegł do szafy i wyciągnął z niej kołek. Jedyną broń, którą zachowała Cami. Szybkim krokiem opuścił sypialnie. Na podłodze przed drzwiami leżała jego ukochana w kałuży krwi, w kuchni stała brązowowłosa kobieta uśmiechając się szyderczo, a za nią dwóch mocno zbudowanych mężczyzn.
-Witaj Lucasie - Znał tą twarz. Niewinna niewiasta w jego ramionach, błagająca o życie.
-Luna - Szepnął.
-Nie ma jak to spotkanie po latach, nie sądzisz?
-Przecież on cie zabił - Powiedział z wyrzutem.
-Och, pamiętam jaki byłeś wtedy niezadowolony, ale muszę cie zmartwić. Nie zabił mnie.
-Jak? - Czarnowłosy nie mógł pozbierać myśli, tym bardziej, że Cami umierała. Wiedział to, czuł, jak uchodzi z niej życie. Z każdą sekundą coraz szybciej.
-Myślałeś, że był głupi? Że nie zabezpieczy się? Wiedział, że śmierć jest mu dosyć bliska i postanowił stworzyć mnie. Swoją tajną broń. Teraz ja rządzę w tym mieście. Powinieneś martwić się, że nie jesteś już wampirem - Podeszła do niego i schwytała jego twarz w dłonie. - Śmiertelność jest dla głupców - Szepnęła i pocałowała go, tak jak on ją wtedy. Mocno i namiętnie. - Zajmijcie się nim. Potem musimy znaleźć dziewczynę - Powiedziała i wyszła z wdziękiem nie zerkając za siebie. Dwaj mężczyźni spojrzeli po sobie. Dwa wampiry, którym Lucas musiał stawić czoło, rzuciły się w jego kierunku, a w jego głowie rozległ się głos Luny: ''Nie ma jak to spotkanie po latach, nie sądzisz?''.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz