wtorek, 19 listopada 2013

Rozdział 11

Gdy cie nie ma obok, moje serce ledwo bije
twój dotyk sprawia, że na nowo żyje.
Wciąż pragnę cie czuć i tobą oddychać, bo jesteś esencją mojego życia.

To kim chciałabym być, a to kim jestem teraz to dwie różne osoby. To życie zadecydowało za mnie. Minął dopiero tydzień. Tydzień, w którym żyłam nienawiścią, cierpieniem, próbą przetrwania. Lucas przez ten czas odezwał się tylko raz. Dzień po pogrzebie. Zadzwonił do mnie i spytał, jak się czuje. Nie mówił nic o sobie, a po dwóch minutach się rozłączył. Miałam dziwne wrażenie, że już na zawsze. Co dzień miałam ochotę płakać, ale udawałam twardą. Starłam się nie rozklejać przed Emmą czy Kylem. Mieszkałam z przyjaciółką, ale to była kwestia czasu kiedy się od niej wyniosę. Nie chciałam być dla niej jakimkolwiek ciężarem. Już wystarczająco obarczyłam ją wiedzą o wampirach. Czułam się tego wszystkiego winna, a szczególnie śmierci mamy. To nie ja ją zabiłam, ale czułam się tak jakbym przyczyniła się do jej śmierci. Nie chciałam odwlekać w czasie treningów z Kylem, ale najpierw musiałam się pozbierać. Dziś nadszedł dzień, w którym miałam pierwszy raz stanąć do walki... Udawanej, ale jednak. Przemyłam twarz zimną wodą chcąc się rozbudzić. Spojrzałam w lustro z niesmakiem. Coś się we mnie zmieniło. Nie tylko wewnętrznie. Moje oczy już nie były spokojne tylko wojownicze. Nie przerażał mnie ten widok. Pogodziłam się już z tym, że już nie jestem tą Leą co kiedyś. Zamrugałam kilka razy i wzięłam głęboki oddech.
-Dasz radę. - Szepnęłam do siebie i opuściłam łazienkę. W sypialni Emmy, którą teraz ze mną dzieliła na łóżku siedziała jej mama. Nucąc pod nosem składała ciuchy w idealną kosteczkę.
-Witaj Lea. - Przywitała się z uśmiechem.
-Dzień dobry.
-To są twoje walizki? - Spytała zerkając na mnie z lekkim zainteresowaniem.
-Tak. Mama wróciła już z wakacji - Skłamałam z udawanym entuzjazmem.
-Och jaka szkoda. Świetnie nam się z tobą mieszkało.
-Dziękuję, ale chyba trochę nadużyłam gościnność.
-Nie pleć takich bzdur dziecko! - Zaśmiałam się szczerze i sięgnęłam po płaszcz wiszący na krześle.
-Będę się już zbierać. Proszę przekazać Emmie, że niedługo zadzwonię.
-Oczywiście - Wstała i mocno mnie uściskała - Pozdrów mamę - Coś ścisnęło mnie w gardle uniemożliwiając odpowiedź. Skinęłam tylko głową, złapałam walizki i wyszłam szybkim krokiem. Bałam się przekroczyć próg naszego mieszkania. Nie wiedziałam co tam mnie spotka. Czy Lucas posprzątał? A może na podłodze nadal jest wielka plama po krwi i brudna przeklęta zielona kanapa, której nienawidziłam? Zimne powietrze zapiekło mnie w policzki. Pogoda ostatnio drastycznie się pogorszyła, jakby natura w ten sposób chciała pokazać, że też cierpi. Schowałam dłonie do kieszeni i ruszyłam szybkim krokiem przed siebie, chcąc jak najszybciej ukryć się w cieple. Idąc ulicami czułam się niewidzialna, jakbym była duchem. Ból i cierpienie sprawiło, że zaczęłam znikać, topiąc się w jego otchłani. Ludzie, którzy kiedykolwiek zaznali takiej straty wiedzą o czym mówię. Śmierć nie jest łatwa dla nikogo, szczególnie kogoś tak młodego jak ja. Nie chciałam by ktoś mi współczuł, nie chciałam się nad sobą użalać, ale to chyba było niemożliwe. Wchodząc po schodach starej kamienicy na ostatnie piętro czułam się nie pewnie. Oddech ugrzązł mi w gardle, gdy złapałam za klamkę, która lekko ustąpiła pod moim naciskiem. Weszłam do środka cicho uwalniając powietrze z moich płuc. W mieszkaniu panowała sterylna czystość. Zaciskając zęby szłam, rozglądając się dookoła. W salonie zielona kanapa została zastąpiona dwoma czarnymi fotelami. Ani śladu po morderstwie, które zaszło tu kilka dni temu.W starej sypialni mamy usłyszałam głuchy huk. Z mocno bijącym sercem chwyciłam nóż leżący na stole w kuchni i  zakradłam się w tamtą stronę. Uchyliłam drzwi i zamarłam ze zdziwienia.
-Lucas? - Wyszeptałam do stojącego do mnie plecami mężczyzny. Czarnowłosy odwrócił się w moją stronę z kamienną twarzą.
-Lea co ty tu robisz? - Nie odpowiedziałam. Rzuciłam się mu na szyje i mocno go uściskałam.
-Myślałam, że... - Ucięłam widząc jego smutne spojrzenie.
-Że się zabiłem? - Oblałam się rumieńcem, kiwając głową. - Kochałem twoją mamę, nadal ją kocham, ale myślę, że nie chciała bym mojej śmierci.
-Ja tez jej nie chce.
-Miło to słyszeć z twoich ust. - Odsunęłam się od niego na wyciągnięcie ręki i spojrzałam na zasłane łóżko, na którym leżała staromodna walizka.
-Wyprowadzasz się?
-Wyjeżdżam.
-Gdzie? - Spytałam marszcząc brwi.
-Do Paryża. Tam się urodziłem.
-Musisz?
-Wiem, że powinien ci pomóc, ale muszę na jakiś czas uwolnić się od tego miejsca.
-Zamierzasz kiedyś wrócić? - Spytała z nadzieją. Przełknął głośno ślinę, a ja już znałam odpowiedź. Wyczytałam ją z jego oczu. -  Czy jak to się skończy będę mogła do ciebie przyjechać? - Na jego twarzy malowało się zdziwienie.
-Chciałabyś tego?
-W sumie zostałeś mi tylko ty. Jesteś dla mnie, jak ojciec.
-Boże Lea - Porwał mnie w ramiona - Dziecko jedź ze mną teraz.
-Wiesz, że nie moge. Muszą zapłacić za to co zrobili. - Westchnął ciężko.
-Ona nie jest wampirem. Nie wiem czym jest. Nie chce by zabiła i ciebie.
-Nie pozwolę jej na to.
-Jesteś taka do niej podobna.
-Chciałabym być choć w połowie taka jak ona.
-Jesteś. Uwierz mi - Pocałował mnie w czoło - Wybacz mi, że cie zostawiam. - Nie chciałam tego, ale łzy zapiekły mnie w oczy.
-Rozumiem tylko co teraz będzie się ze mną działo? Zostałam osierocona, a nie jestem pełnoletnia - Uśmiechnął się łobuzersko.
-Może nie powinien tego robić, ale chciałem ci to wszystko jakoś ułatwić - Puścił mnie i podniósł z szafki nocnej dwie białe koperty, które mi podał. Z zaciekawienie otworzyłam jedną z nich i prawie upadła ze zdziwienia.
-Akt zgonu? Mój akt zgonu? - Mój głos drżał.
-Pomyślałem, że jak zacznie jako inna osoba będzie ci łatwiej - Widząc swoją datę śmierci na papierze wypisaną małymi czarnymi literami zrobiło mi się niedobrze. Trzęsąca się dłonią wyciągnęłam z koperty także dowód osobisty - Od dziś możesz być Leą Wild pochodzącą z Teksasu - Wytrzeszczyłam na niego oczy.
-Jak to zrobiłeś?
-Mam małe znajomości.
-Dziękuję - Pogłaskał mnie po policzku, ocierając tym samym łzy. Może życie jako ktoś inny będzie trochę łatwiejsze?

***

-Jak bieganie może pomóc mi zabić wampira? - Spytałam Kyla dysząc, cała zlana potem.
-Najpierw musisz się wzmocnić - Powiedział srogo, z twarzą ściągniętą niedozwoleniem. Wiedziałam, że nie chce mnie trenować. Nie chciał bym walczyła z wampirami, nie rozumiał jakie to dla mnie ważne, ale starał się wykazywać cierpliwością.
-Uważasz, że jestem słaba? - Wywrócił oczami.
-Nie, uważam, że musisz poćwiczyć swoją wytrzymałość - Wzniosłam oczy do nieba. Ja i tak wiedziałam swoje.
-Nie możesz w nieskończoność odciągać moment, w którym wezmę do reki kołek.
-Nie robię tego. Chce cie przygotować tak byś nie zginęła Lea, bo tego sobie nie wybaczę - Zagryzłam policzek, starają się ukryć irytacje.
- Mów sobie co chcesz - Wypaliłam i zaczęłam znów biec. Nie potrzebował wiele czasu by mnie dogonić, był o wiele szybszy.
-Gdzie będziesz teraz mieszkać? - Lekko zmienił temat.
-Nie wiem. Lucas zostawił mi niezłą sumkę pieniędzy. Może coś wynajmę? - Spojrzałam na niego wściekła, że mu nie sprawia to tyle wysiłku co mi.
-Może chcesz pomieszkać u mnie? - Potknęłam się o swoje nogi i runęłam na ziemie. Kyle zatrzymał się szybko i kucnął obok mnie - Nic ci nie jest? - Zapytał zatroskany. Podniosłam się do góry otrzepując spodnie z piasku.
-Uważasz, że to dobry pomysł? - Tak naprawdę nie to pytanie chciałam zadać. 
-Nie wiem, ale może warto spróbować? - Prychnęłam.
-Kim w ogóle dla siebie jesteśmy?


I tak po dosyć długiej przerwie powracam. Mam nadzieje, że ktoś jeszcze czyta Fatum, jeżeli nie... Mówisz się trudno może kiedyś ktoś zechcę zagłębić się w tej historii. :)